Pages
▼
9 lis 2015
KONCERT: MERKFOLK, QUO VADIS, HELROTH, VALKENRAG (2015.11.08 Warszawa, VooDoo Club)
Coś mi się popieprzyło i byłem (nie)święcie przekonany, że bramka w VooDoo Club otwierana jest o 19:00. A ponieważ do klubu mam niedaleko, to z domu wyszedłem sobie parę minut po siódmej. Kiedy kilkanaście minut później zjawiłem się na miejscu okazało się, że...koncert zaczyna się o 19:00, a wejście było od 18:30. Mózg mi się lasuje na stare lata. W każdym razie na moje szczęście było opóźnienie i miałem okazje obejrzeć wszystkie zaplanowane na ten wieczór występy.
Koncert był częścią trasy a właściwie dwóch, połączonych w tym przypadku tras Valkenrag+Quo Vadis, promującej debiutancką płytę tych pierwszych oraz Merkfolk, którzy również promują swój debiutancki krążek. Do tej grupy dołączył w Warszawie Helroth.
Pierwszy na scenie zainstalował się pochodzący z Lublina oraz Międzyrzecza Podlaskiego Merfolk, który promuje album "The Folk Bringer". Rozpoczeli z ok. 45 minutowym opóźnieniem, dzięki czemu zdążyłem na ich występ...i nie żałuje. Od razu po ostatnich dźwiękach przemieściłem się w kierunku stoiska z merchem po zakup płyty. Wracając do samego koncertu. Jak sama nazwa wskazuje, zespół zaprezentował nam dynamiczny folk metal, w którym ciężar i growle, współegzystują z akordeonem i skrzypcami. Na żywo to połączenie brzmi bardzo ciekawie. Występ był bardzo energetyczny i zespół oraz nieliczna jeszcze publiczność dobrze się bawili. Niestety set był okrojony, ponieważ wokalistka zespołu nabawiła się niedyspozycji gardła po poprzednim koncercie i w związku z tym zastępował ją basista. Sądziłem, że stąd te growle, ale przy zakupie płyty zostałem oświecony, że w normalnych warunkach takie dźwięki wydaje z siebie właśnie ... nieobecna wokalistka. Tak więc kompletny skład zespołu na co dzień to 3 Piękne (gardło, gitara, skrzypce) i 3 Bestie (akordeon, bas i bębny). Będe musiał kiedyś obejrzeć ich jeszcze raz na żywo, ale już w pełnym składzie.
Następnie na scenie pojawili się weterani polskiej sceny z Quo Vadis. Szczeciński kwartet zaprezentował nam przekrój swojej ponad 25 letniej działalności. Było "NKWD" z debiutu i były też utwory z nadchodzącej płyty, planowanaj na wiosne 2016 roku. Osobą centralną na scenie był Skaya rzucający w stronę wciąż niezbyt licznie zgromadzonej publiczności spojrzenia swoimi wampirzymi oczyma oraz demoniczne uśmiechy. Było troche machania banią przy thrashowych riffach i patatajach. Oprócz swojego repertuary QV zagrał też trzy covery: "Symphony of Destruction", z dedykacją "Pretty Woman" i na koniec "Kocham Cię Kochanie Moje", podczas którego na kilka chwil zrobiło się dość romantycznie...kto był ten wie. Trasa jest okazją do prezentacji nowego gitarzysty zespołu, pochodzącego z Brazyli Iana Bemolatora, zwanego również Mr. Źdźbło. Występ trwał trochę ponad 40 minut. Czekam na nową płytę, gdyż zaprezentowane utwory brzmiały zachęcająco.
Kolejny na scenie pojawił się warszawski Helroth i to ich występ przyciągnał największą ilość słuchaczy na widownie. Taki lokalny patriotyzm widocznie. Na scenie pojawiło się 7 osób, w tym 2-óch panów w kiltach i flecistka w orientalnym stroju. Dodatkowo panowie byli pomalowani w barwy wojenne. Jak można się domyślać stołeczny zespół pała się pogańskim folkiem. Są więc flety, skrzypce, wokalista wpada czasami blackową maniere, chociaż w czystych partiach udowadnia, że potrafi znacznie więcej. W partiach wokalnych wspiera go urocza flecistka, czasami w formie dialogu, a od czasu jako równoległy głos. Okazało się również, że gdy potrzeba potrafi ona wydobyć z siebie bardziej demoniczne dźwięki. Zespół bardzo dobrze czuł się na scenie i nawet chwilowe problemy technicze ze skrzypcami nie wyprowadziły ich z równowagi. Przegapiłem moment kiedy wokalista zalał sie krwią, tzn malinką, co dodało to jeszcze odrobine teatralności do występu. Suma sumarum ciekawy występ i myśle, że jeszcze będe miał okazje zobaczyć Helroth ponownie na scenie, z czego chętnie skorzystam. Niestety już pod sam koniec, widownia zaczęła się przerzedzać.
Ostatni na scene weszli rodzimi wikingowie z Valkenrag. Akurat zupełnie przez przypadek jestem po przesłuchaniu Amon Amarth, tak więc miałem okazje posłuchać ile jest melodic death metalu w melodic death metalu. I ok, moge się zgodzić, że inspiracje są, ale odnoszę wrażenie, że podczas gdy Szwedzi idą w kierunku melodic, tak w przypadku Valkenrag wciąż dominuje agresja, blasty i death. Koncert zaczął się w okolicach 22:30 i chyba z tego powodu, sala, żeby to delikatnie ująć, nie była zbyt pełna. Niezrażony tym zespół rozpoczął swoj występ i nie dał odsapnąć przez następne 50 minut. Szacunek dla nich. Pokazali klase. Poleciały utwory zarówno z debiutu jak i z wcześniejszych wydawnictw. Ze względu na frekwencje koncert zamienił się w prywatną próbę na żywo. Teraz czas przesłuchać płyte.
Był to kolejny koncert, który moge zaliczyć do udanych. Miejsce samo w sobie jest klimatyczne, barek w miare dobrze zaopatrzony Była okazja poznać nowych ludzi, przybić piątke z osobami, których nie widziało się z 15 lat, nawiązać nowe kontakty. Nagłośnienie było w porządku, chociaż chyba od Quo Vadis trochę jednak zbyt głośno, ale wciąż selektywnie. Z racji frekwencji, panowała dosyć kameralna, aby nie powiedzieć rodzinna, atmosfera. Ma to swój urok, ale i tak napisze, że troche wstyd Warszawo. Ja rozumiem, że niedziela, że rano trzeba wstac do pracy/szkoły/kościoła, ja też musze, ale bez przesady. 23:30 to nie jest jeszcze tak późna pora. To by było na tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz