Pages

11 sty 2017

DORMANT DISSIDENT - Knightmares (2016)

Kraj: Polska
Wydawca: Dormant Dissident
Namiary: https://www.facebook.com/DormantDissident


W grudniu 2016 ukazał się debiutancki album Knightmares zielonogórskiej grupy Dormant Dissident. I bez owijania w bawełnę napiszę, że jest to debiut przynajmniej udany. Wprawdzie płyta nie rozpoczyna się wg hitchcock'owskiej zasady, że najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie
już tylko rośnie, ale też nie jest to przypadek, gdy na otwarciu dostajemy obuchem, a potem wieje nudą. Na tym albumie emocje narastają spokojnie, z pewnymi przestojami, aż do efektywnego finału. Do rzeczy.

Album otwiera szybki i przebojowy Son of Lighting, który sprawdza się w roli otwieracza, dając słuchaczowi przedsmak tego, co może się dziać później. Po nim następuje łączący w sobie heavy metalową melodykę i thrash metalową agresję S.M.D. z chóralnie wykrzyczanym refrenem. Przechodzi on gładko w równie mocny, chociaż pozbawiony już thrashowej zadziorności Curse of the Mirrors. Dorment Dissident rozpoczyna się spokojnym, akustycznym wstępem, który po chwili przechodzi w galopujące partie rodem z Iron Maiden. Przebojowy kawałek, który musi się świetnie sprawdzać na koncertach. Za sprawą Hangman's Dance, głównie z racji refrenu, na krótką chwilę zapuszczamy się w hard rockowe rejony. Queen of the Night to w moim odczuciu najsłabszy kawałek na płycie. Pomimo powrotu na łono heavy metalu brakuje mi w nim emocji, szczególnie w refrenie. W rezultacie utwór dłuży mi się i nie ratuje go nawet klimatyczna, mroczna końcówka. Na szczęście już z kolejnym utworze wracamy na właściwe tory. I'm Alive, bo o nim mowa, ze swoim smutnym i tragicznym w wymowie tekstem o odrzuconych weteranach, jest najpoważniejszym utworem na płycie. Z powagą słów współgra muzyka, która buduje napięcie i dramaturgię. Koniec jest bardzo wymowny. Wretched Efforts to ballada. Czy naprawdę na każdej płycie heavy metalowej musi być spokojny kawałek? Przyznam jednak, że ma klimat i podobają mi się podwójne wokale w refrenie. Nadszedł czas na danie główne, czyli The King Will Come. Monumentalna, z umiarkowanym patosem, rozbudowana kompozycja, w której wokalista daje nam poznać swoje możliwości, szczególnie w refrenach. Przyznam, że przy tym kawałku ciary poszły po plecach. Na deser dostajemy bonus w postaci symfonicznej wersji Dormant Dissident. Naprawdę dobrze zaaranżowane orkiestralne partie dodały temu utworowi majestatu i jeszcze większej dynamiki.

Przyznam się, że kiedy pierwszy raz włożyłem płytę z Knightmares, swoją drogą ciekawa gra słów, do odtwarzacza i zobaczyłem 59 minut na wyświetlaczu, to miałem pewne wątpliwości czy to aby nie za długo. Okazało się, czas minął niepostrzeżenie. Czerpiąca pełnymi garściami z NWOBHM, zapożyczeń z Iron Maiden nie da się nie słyszeć, oparta na znanych patentach i okraszona niezliczoną ilością solówek oraz surowym brzmieniem muzyka, sprawia, że upływu czasu prawie się nie zauważa. Płyta jest przykładem na to, że prostymi, sprawdzonymi sposobami można osiągnąć wyśmienity efekt.


2 komentarze:

  1. Pierwszy raz widzę, ale z ciekawości sprawdzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DD jest relatywnie nowy :). Na koncie mają jeszcze demo z 2013 zatytułowane DDemo.

      Usuń