Pages

23 sty 2017

OPEN ACCESS - Toward the Wilderness (2017)

Kraj: Polska
Wydawca: Art of the Night Productions
Namiary: https://www.facebook.com/openaccessband


Z krakowskim Open Access miałem przyjemność zapoznać się przy okazji wydania ich debiutanckiej EP-ki Over a Mountain Peak. Minęło prawie półtora roku i oto w słuchawkach leci pierwszy pełnoczasowy album Krakowiaków, który już niebawem ukaże się w sprzedaży dzięki współpracy z Art of the Night Production.


Na płycie znajdziemy 11 nowych kompozycji, które trwają prawie godzinę. Zespół kontynuuje kierunek obrany na wspomnianej EP-ce, a więc łączy power metalowe granie z elementami fokowymi. Toward the Wilderness otwierają dwie szybkie i przebojowe kompozycje Call to Arm i Płomień życia, który notabene jest niestety jedynym polskojęzycznym kawałkiem na płycie. W Call to Arm usłyszmy to, czego brakowało mi na Over... czyli męskie wokale. Żałuję, że pojawiają się tylko w tym utworze. Trzeci w kolejce singlowy Chant of the Forest jest nieco wolniejszy od poprzedzającej dwójki, co nie pozbawia go jednak energii i dynamiki. I taka jest właściwie większość utworów na tym albumie. Oparte na sprawdzonych power metalowych, cwałujących riffach i przebojowości, wpadającymi w ucho melodiami oraz finezyjnymi solówkami, Od czasu do czasu pojawiają się epickie, heavy metalowe fragmenty oraz klimatyczne, akustyczne momenty. Wspomniane folkowe elementy przejawiają się w muzyce Open Access głównie w lirykach, ale przede wszystkim w partiach skrzypiec, inspirowanych m.in. muzyką celtycką, które to nadają kompozycjom żywiołowości i lekkości. Usłyszymy też melancholijne nuty, ale niezbyt często. Momentami skrzypce przy współpracy gitar ocierają się nawet o wirtuozerię charakterystyczną dla muzyki klasycznej. Od czasu wydania Over a Mountain Peak w zespole nastąpiły pewne zmiany składu, między innymi na pozycji wokalistki, co w moim odczuciu wyszło grupie na dobre. Głos nowej wokalistki Malwiny jest mocny i ma przyjemną, niedrażniącą ucha barwę, a na dodatek w odpowiednich momentach wpada w miłe rockowe drżenie.

W moim odczuciu 57 minut to trochę za długo. Są na płycie momenty, jak na przykład Lost In Tears, które zwyczajnie mi się dłużą. Nie brakuje jednak ciekawych pomysłów jak motyw kankan wpleciony w In The Moonlight czy skrzypce kojarzące mi się z muzyką żydowską w Glow of the Moon. W sumie jest to debiut na bardzo przyzwoitym poziomie, słychać progres w stosunku do poprzedniego wydawnictwa i podejrzewam, że wśród fanów folk metalu znajdzie się dość szeroka rzesza odbiorców.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz