Ostatnie wpisy

27 sie 2017

PLANET HELL - Mission One (2016)

Kraj: Polska
Wydawca: Thrashing Madness Productions
Namiary: http://www.planethell.net


Chcieć to móc, a czterem członkom załogi międzygalaktycznego statku Planet Hell chce się na pewno i to bardzo. Skąd taki wniosek? Ano, nie często ma się okazję obcować z tak spójnym wydawnictwem, jakim jest debiutancki album grupy zatytułowany Mission One, który światło
dzienne ujrzał w 2016 roku.

Cały koncept płyty obraca się wokół 9 utworów, z których każdy nawiązuje do innego opowiadania mistrza polskiej fantastyki Stanisława Lema. Dla porządku dodam, że dziesiątym kawałkiem jest cover Eartshine z repertuaru Rush. Wracając do głównego programu albumu, to każdy element tego wydawnictwa nawiązuje w jakiś sposób do twórczości tego wielkiego wizjonera. Począwszy od ascetycznej, czarnej okładki, na której znajdziemy tylko logo Planet Hell, wzorowane na symbolu misji Apollo XVIII, i napisany futurystyczną czcionką tytuł płyty. Sama okładka jest w formacie A5 i nawiązuje do wyglądu dziennika pokładowego. W środku znajdujemy obszerną książeczkę z dwujęzycznymi tekstami do poszczególnych kompozycji oraz kapitalnymi rysunkami Daniela Mroza, nawiązującymi do historii przedstawionych w poszczególnych utworach. Ze zdjęcia patrzy na nas czterech muzyków w ubraniach kojarzących się z uniformami załogi statki kosmicznego.

No dobra, powie ktoś, ale czy nie jest to przerost formy nad treścią? Co z muzyką na Mission One? Odpowiem, że z muzyką na debiucie jest lepiej niż dobrze. Dźwięki, jakich załoga dowodzona przez Przemka Latacza użyła do zilustrowania opowiadań Lema to progresywny death metal, w którym znalazło się miejsce i na matematycznie precyzyjne riffy, i na klimatyczne, kosmiczne dźwięki oraz melodię. Wspomniana komputerowa dokładność połączona z zawiłymi dźwiękami gitar, momentami kojarzącymi mi się z odgłosami robotów i maszyn oraz z czystym, przejrzystym brzmieniem, nadaje całości mechanicznego, odczłowieczonego klimatu, który można wyczuć, czytając prozę Stanisława Lema. Album trwa 45 minut, ale dzięki zachowaniu właściwej proporcji pomiędzy technicznym graniem i harmonią, nie jest trudny w odbiorze, a wręcz przeciwnie-wywołuje zainteresowanie, które utrzymuje się do ostatniego dźwięku.

Patrząc na całokształt, myślę, że warto posiadać Mission One na swojej półce. Mam nadzieję, że za jakiś czas załoga Planet Hell zaproponuje nam udział w Mission Two.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz