Wydawnictwo, które słucham to zaledwie 2-utworowe promo płyty o tym samym tytule. Pierwszy, tytułowy utwór to szybka, heavy metalowa kompozycja, natomiast drugi jest wolniejszy i zahacza o obszary doom metalu, pod koniec ponownie rozpędzając się w klimaty heavy. W tym drugim utworze wiodącą rolę dzierży bas. Zarówno barwa głosu wokalistki jak i brzmienie nagrania przynoszą mi na myśl klimaty lat 70/80 zeszłego stulecia. Aby napisać coś więcej chętnie przesłuchałbym całą płytę. Muszę się za nią rozejrzec, ewentualnie zajrzeć na Bandcamp. Pomyśle.
Na Paradise Lost byłem "obrażony" przez kilka dobrych lat, tak mniej więcej on wydania "Host". Aż dnia pewnego po głowie zaczęła chodzić mi melodia "One Second" i tak długo za mną łaziła, że w końcu przesłuchałem tę płyte. A potem z rozpędu i wspomniany "Host". Nagle dostałem olśnienia i w dość krótkim czasie nadrobiłem zaległości w dyskografi a zbiegło się to mniej więcej z wydaniem "Tragic Idol". Dotarło do mnie, że każda płyta PL to kunszt muzyczny, ale wciąż brakowało mi w nich tego "czegoś" z czasów sprzed "One Second". Teraz w rękach trzymam najnowszą "The Plague Within", a właściwie pudełko, gdyż płyta kręci się w odtwarzaczu i wygląda na to, że...że jest to TA płyta. Płyta, którą z powodzeniem nawiązuje do "Shades of Grey" i "Icon", a nawet motyw z "Gothic" się gdzieś przeplata. Jest ciężko są łapiące za serce, pełne emocji melodie. Dawno nie spotykane pokłady melancholii i depresji wylewają się z głośników i oplatają. Po tylu latach, obok wyśmienitych czystych partii, pojawia się ponownie growl. Brzmienie jest odrobinę przybrudzone i poteżne. Czasami smutnie zagrają skrzypce, a w tle zaśpiewa kobieta. Ta płyta to kwintesencja stylu Paradise Lost i zawiera to wszystko co najlepsze w muzyce tego zespołu.
Od razu zaznaczam, że ze względu na mój bezkrytyczny sentyment do Iron Maiden, poniższy tekst jest całkowicie subiektywny.
Księga dusz jest kolejnym etapem drogi jaką Dziewica konsekwentnie podążą od momentu wydania "Brave New World". Tym razem otrzymujemy ponad 90 minut muzyki, ale czas jest wogóle nieodczuwalny podczas słuchania tego 2-płytowego albumu. Na tej płycie nie ma dłużyzn, nie ma zbędnych elementów czy wypełniaczy, a każdy utwór trwa dokładnie tyle ile powinien trwać. Od momentu kiedy włączamy PLAY, aż do chwili gdy umilknie ostatnia nuta jesteśmy w innym wymiarze. Słuchając tej płyty nie ma czasu na nude. W każdym utworze sie coś dzieje. A to zmiany tempa, a to dialogi prowadzone przez gitary, akustyczna wstawka, wymienianie się solami przez gitarzystów. W tle atmosferę budują szeroko użyte klawisze oraz partie orkiestry. Osobną sprawą jest głos Bruce'a, który jest potężny i dawno nie brzmiał z taką mocą. Wisienką na tym torcie jest zamykający płytę "Empire of Clouds", który jest najdłuższym utworem skomponowanym do tej pory przez Iron Maiden. Trwa 18 minut i opowiada o tragicznym locie sterowca R-101, największego statku powietrznego w dziejach brytyjskiego RAF. Muzyka prowadzi nas przez kolejne sceny dramatu poczynając od przygotowań do startu, walkę z burzą, aż po tragiczny koniec. Dźwięki są tak zaaranżowane, że oczami wyobraźni widzimy obrazy z tamtych wydarzeń, dosłownie czujemy odpalanie silników, podmuchy wiatru czy uderzenia deszczu.
Dla mnie jest to najlepsza płyta od powrotu Bruce'a i Adriana, a nawet mam odwagę twierdzić, że może konkurować z klasycznymi albumami Żelaznej Dziewicy. Co ciekawe w zdecydowanej większości kompozycji swoje palce maczał właśnie Smith. A tak na marginesie, singlowy "Speed of Light" to najsłabszy utwór na tym albumie. UP TO THE IRONS!
Empheris to warszawska grupa, która z drobnymi przerwami obraca się naszym podziemiu, już bez mała 20 lat i ma już w nim ugruntowaną pozycje. W tym miejscu lekko czerwieniąc się przyznaje, że ja nigdy nie miałem okazji zapoznać się z ich bluźnierczym black-thrash metalem, choć zespół dosyć płodnym jest - odsyłam na Metal Archives po szczegóły. Ale co się odwlecze, koniec końców, przez różne zbiegi okoliczności w moje ręce wpadł ten zapis koncertu z 29 maja 2015, podczas którego w warszawskiej Progresji zespół dzielił scenę m.in. z warszawskim Atropos i greckimi Varathron oraz Rotting Christ. Na marginesie - wybierałem się na ten koncert, ale życie rzuciło mnie do Lądku (nie Zdroju) tego właśnie konkretnego dnia... Ostatnie dwa utwory pochodzą z zapisu koncertu, który odbył się 2 miesiące później w RockSide 99 (również Warszawa). No, ale może w końcu coś o muzyce? Jak wspomniałem Empheris para się black/thrash metalem, z naciskiem na black. Ja osobiście słyszę w tej muzyce wpływy wczesnego Kreatora z okresu "Pleaseure to Kill" oraz Sodom z czasów "In the Sign of Evil". Jest więc szybko, drapieżnie. Wokale w większości wpadają w blackową manierę, ale pojawiają się też czyste partie. Słowem old-school devilish, blasphemous black/thrash metal. Nie będę ukrywał, że nie pałam jakąś szczególną estymą do albumów koncertowych, ale ten jest wydany całkiem przyzwoicie, szczególnie jeśli chodzi o nagrania z Progresji. Brzmienie jest selektywne i przejrzyste, a jedyne co mnie uderza to przerwy między utworami. Na płycie słychać też potwierdzenie, że Empheris cieszy się sporą estymą na lokalnym podwórku. Po przesłuchaniu tej płyty jeszcze bardziej żałuje, że nie miałem okazji pojawić się tego dnia w Progresji, ale mam szanse wkrótce nadrobić tę stratę. W planach mam też zaopatrzenie się w jakieś studyjne dokonana Empheris, zespół jest na mojej liście zakupów od dłuższego czasu.
Gdzie ja miałem uszy jak słuchałem tej płyty pierwszy raz? Głuchy byłem, że taka muza nie trafiła do mnie od razu? I w podczas gdy ja się zastanawiam nad swoją ułomnością, Serpent Seed prezentuje na swoim debiucie kawał soczystego black/death metalu w formie, która bardzo mi odpowiada. Mianowicie muzyka jest oparta na średnich i szybkich tempach, z ostrymi jak brzytwa riffami, pomiędzy które wplątane są heavy metalowe solówki oraz szczypta melodii, która w żadnym razie nie odbiera materiałowi ciężaru i agresji. Zespołowi udało się uzyskać to "coś", co powoduje, że chce się do niej wracać, szczególnie że z każdym kolejnych przesłuchaniem odkrywa się kolejne subtelne smaczki.
Jest to debiutancki materiał, na który składają się 3 utwory solidnego Hard Core' metalu połączonego z melacore'em. Usłyszymy więc konkretne, ciężkie riffy z dużą ilością melodii. Podoba mi się, że kompozycje nie są przekombinowane, dzięki czemu łatwo się je przyswaja i zawierają w sobie ten pierwiastek przebojowości. Muszę się świetnie sprawdzać na żywo. Za mikrofonem rządzi Patrycja, ale niech to nikogo nie zwiedzie, ponieważ gdy potrzeba to dziewczyna wydobywa z siebie porządne ryknięcie. Fajnie mi się słucha tej muzy i mam nadzieje, że wkrótce wiecej usłyszymy o Sliver np.: z okazji wydania kolejnego materiału.
No prosze, i mamy kolejny projekt z Płocka. W dodatku, jeśli mnie moje stare oczy nie mylą, macza(ła) w nim palce część ekipy odpowiedzialnej za przedstawiony wsześniej Necrosodomistical Slaughter. Tym razem mamy jednak doczynienia z muzyką bedąca wypadkową sludge i death metalu. Są nisko nastrojone i przesterowane gitary, a szczególnie bas. Atmosfera jest niewesoła, smolista i przytłaczająca. Wokale w zdecydowanej wiekszości to growl bądź schizofreniczny wrzask, a kiedy muzyka przyspiesza to wpadamy w klimaty skandynawskiego death metalu. Momentami uzyskany jest ciekawy efekt połączenia wolnych, psychodelicznych riffów z wyżej wymienionymi barwami wokalnymi. Materiał nagrany na 100, a brudne i piwniczne brzmienie, które jest jego wynikiem, dodaje tej 22 minutowej EP-ce dodatkowego uroku.
Grind core wywołuje u mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony nie dałbym rady słuchać takiej muzyki przez dłuższy czas, z drugiej zaś większość produkcji, które wpadają ostatnio w moje ręce, zaskakuje mnie pozytywnie. Nie inaczej jest z tym materiałem popełnionym przez kwartet z Płocka. Pięć nagranych na żywca utworów, z których każdy posiada swoje tematyczne intro, odpowiednio wprowadzające w tematykę kompozycji, trwa trochę ponad 11 minut - co w samo w sobie nie jest rekordem długości/krótkości w takim gatunku jak grind core. Na pierwszym planie króluje wokal, który to skrzeknie to kwiknie, a wspiera go bas, również wysunięty do przodu. Jak się można domyśleć gitarki są troche schowane. Jak to w grind, raz jest szybciej a raz wolniej, normalka. Wspomniane intra zasługują na uwagę, a wielbiciele kilku kultowych pozycji z małego i dużego ekranu przełomu lat 80/90 XX wieku powinni jest od razu rozpoznać. Cały materiał nagrany jest na totalnym luzie i można wyczuć, że popełniając go chłopaki mieli wiele radochy. A zapuszcze sobie jeszcze raz.
Co ja tu będę dużo pisać. Klasyczny death metal starej szkoły a'la USA, podany w dość skompensowanej formie 10 utworów w niecałe 28 minut. Pomimo tego, dominują średnie tempa, chociaż trzeba przyznać, że dwie stopy mają co robić, a i blasty pojawiają się wtedy kiedy trzeba. Czasami rolę przewodnią przejmuje bas, wysuwając się przed szereg. Od strony lirycznej otrzymujemy trochę bluźnierstwa, doprawionego szczyptą biblijnego mistycyzmu oraz stosunkowo często pojawiającym się słowem "dragon". Dodatkową atmosferę buduje lekko przybrudzone brzmienie albumu. Z ciekawostek, każdy utwór posiada cztery zwrotki, a na wkładce znajdują się tłumaczenia tekstów na polski. W sumie rzetelny kawał death'owego mięcha.
Już pod koniec października SAURON wreszcie powróci do
żywych ze swoim najnowszym albumem – „Unholy Man”. Nigdy nie wydany wcześniej
materiał, zarejestrowany w 2011 roku, zremasterowany przez Haldora z Satanic
Audio. „Unholy Man” to osiem old schoolowych, black metalowych numerów w
klimacie lat 90-tych. Płyta będzie dostępna w wersji jewel case CD i limitowany
do 100 sztuk digipak do których oprawę zaprojektował Fabian Filiks.
Tracklista „Unholy Man” prezentuje się następująco:
01. 2000 Years Have Been
Enough
02. Chakal Chord
03. Powrót na Czarcie Bagna
04. Irremeabilis Unda
05. Against Humanity
06. With No Return
07. Taste Of Suffering
08. Desolate Ways (Instrumental)
Poniżej możecie przesłuchać numeru “Powrót na Czarcie Bagna”
z “Unholy Man”:
Ale to nie wszystko. Oprócz „Unholy Man” Via Nocturna wznowi
ostatni znany album SAURON – „Hornology” również jako jewel case CD i w formie
limitowanego digipaka z całkiem nową oprawą graficzną.
Jeśli wahacie się czy
zamówić to polecamy przesłuchać utwór „Crawlers” z „Hornology”:
Dodatkowe informacje na temat SAURON
i nadchodzących wydawnictw znajdziecie na http://www.vianocturna.com
The wait is
almost over! On October 31 SAURON will unleash their scheme and finally return
from the dead with their latest album - “Unholy Man”. The never before released
effort, recorded back in 2011, has been remastered by Haldor in Satanic Audio
this year. “Unholy Man” consists of 8, old school black metal tracks sounding
like the good old 90’s! The album will be released as a jewel case CD and
limited digipak editions with cover art designed by Fabian Filiks.
Here is the
tracklist:
01. 2000 Years Have Been Enough
02. Chakal Chord
03. Powrót na Czarcie Bagna
04. Irremeabilis Unda
05. Against Humanity
06. With No Return
07. Taste Of Suffering
08. Desolate Ways (Instrumental)
Below you
can hear the track “Powrót na Czarcie Bagna” (The Return to the Devil Swamps)
taken from “Unholy Man”:
But that’s not all. To accompany the release of
“Unholy Man”, Via Nocturna will re-release SAURON’s “Hornology” as a jewelcase
CD and limited digipak editions with new cover art designed especially for the
release. You can pre-order it already in Via Nocturna Store.
Below you can
check out the track “Crawlers” from
“Hornology”.