Wydawca: Arachnophobia Records
Namiary: https://www.facebook.com/intwilightsembrace
Nie będę oryginalny, jeśli wspomnę, że moja przygoda z In Twilight's Embrace zaczęła się wraz z wydaniem w 2015 The Grim Muse, który to album narobił wówczas sporego zamieszania na scenie i z miejsca ustawił zespół w czołówce tzw. ekstremalnego grania. Dwa lata później przyszedł czas na
kolejną odsłonę twórczości poznaniaków i oto w odtwarzaczu kręci się Vanitas, płyta, którą kwintet uczynił kolejny krok w ewolucji swojej muzyki. Muzyki, której początków należy doszukiwać się w metalcorze, i która stopniowo zmierzała w stronę mocno nacechowanego szwedzką szkołą melodyjnego death metalu, aby następnie, w obecnym kształcie, zwrócić się w kierunku...
W kierunku black metalu. Tak, Vanitas to trochę ponad 32 minuty kopiących w zadek dźwięków, w których jest coraz mniej śmierci a coraz więcej czerni. I nie ma co owijać w bawełnę, ten album to wulkan, petarda, pełen energii, agresywny, a zarazem przebojowy, z chwytliwymi melodiami i porywającymi riffami. W trakcie tych ośmiu utworów na słuchacza sypie się grad blastów i nie dużo jest chwil pozwalających na złapanie oddechu, chociaż i takie momenty się zdarzają, jak chociażby Trembling z rytualnymi przyśpiewami i powolnymi, mięsistymi gitarami. Stojący za mikrofonem Cyprian wzniósł się na kolejny poziom. Jego głos jest silny i jadowity. Cyprian wściekle krzyczy, ryczy, a także deklamuje i szepcze. Lekki pogłos nadaje wokalom dodatkowego wymiaru. Bardzo przypadł mi do gustu, pomimo że niekoniecznie oryginalny, pomysł z dodaniem polskich tekstów do dominujących liryk w języku angielskim, jak chociażby fragment twórczości Włochatego, który pojawia się w Flash Falls, No Ghost Lifts, i który nadaje temu kawałkowi swego rodzaju mistycyzmu. Jest moc!
Vanitas to gwałtowny album i tak też się kończy. A ja nie mogę się już doczekać 14 grudnia i koncertu w Progresji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz