To chyba mój pierwszy kontakt z tak niszowym podgatunkiem jakim jest porno-gore. I jest to kontakt brutalny. Nie chodzi tu o samą muzykę, ponieważ słyszałem rzeczy bardziej ekstremalne i nisko nastrojony bas oraz miażdżące riffy nie robią na mnie wrażenia. Podobnie jak blasty czy walcowate zwolnienia, czy też basowy growl. Te elementy spotykamy u setek innych zespołów. Prawdziwa ekstrema zaczyna się gdy do muzyki dołączyć teksty pełne krwi, gnijących ciał, wymyślnych sposobów okaleczenia oraz sugestywnych opisów tego co kojarzy się z terminami porno i nekrofilia. Mocna rzecz dla fanów horrorów typu gore, więc jeśli się do nich nie należy, lepiej posłuchać muzyki bez zaglądania do tekstów i przyglądaniu się oprawie graficznej.
Z przyczyn estetycznych nie załączam dzisiaj grafiki okładki i podaje wyłącznie link do nagrania.
Uwielbiam fizyczne nośniki. Lubię ten moment, gdy otwieram pudełko, wyjmuje płytę, przeglądam książeczke. Jest to swego rodzaju rytuał. Wydawnictwa Riverside zawsze cechowała dbałość o wizualny aspekt. Nie inaczej jest z ostatnią płytą, której rozszerzone, dwu-płytowe wydanie trzymam w rękach. Już samo opakowanie zachęca do zakupu tego albumu. Twarda okładka, kilkanaście stron ilustracji, będących uzupełnieniem do muzyki. A muzyka w tym przypadku to mistrzostwo. Płyta nie ma słabych momentów. Wszystko układa się w jedną całość. Są zarówno mocniejsze momenty, osadzone gdzieś w klimatach rocka i hardrocka lat 60-tych i 70-tych XX wieku. Są też spokojne. melancholijne utwory. Nieodłączny element to hammondy, a oprócz nich usłyszymy jeszcze ukulele i saksofon.
Druga płyta to 22 minutowy eksperyment i zabawa z elektroniką. W dwóch utworach temat przewodni to ambient z dodatkiem dronów, saksofonu i klimatycznych, akustycznych gitar. Partie wokalne ograniczono do minimum.
A 4 września 2015 nowy album. Już się nie mogę doczekac.
W demo wprowadza nas intro będące orientalną melodią, co wydaje się być nawiązaniem do okładki, ale na tym cały wschodni mistycyzm się kończy, gdyż po kilkudzięsięciu sekundach następuje południowo-amerykańska, a konkretnie, brazylijska furia i wściekłość. Grindcorowo-death metalowa jazda i jak to bywa w takich przypadkach, nie ma zbyt dużo czasu na złapanie oddechu. Jest szybko i ciężko. Po tytułach utworów, domniemam że teksty są zaangażowane politycznie i raczej antysystemowe. 17 minut, 9 utworów, z czego ostatni to cover Ratos de Parao. Miłego słuchania.
Tarnowscy black metalowcy z Inglorious
właśnie podpisali papiery z Via
Nocturna na wydanie "Eternal Chaos" - następcy dobrze przyjętego
"Death Syndrom - Second Step To Hell" z 2010 roku.
Za brzmienie i nagrania odpowiedzialny jest Krzysztof Godycki ze studia
Roslyn. Okładkę przygotował Bartek Kurzok znany ze współpracy m.in. z Mort
Douce czy Strandhogg.
Płyta zostanie wydana w ścisłym limicie 500 sztuk jako jewel case cd.
Poniżej możecie zapoznać się z trackiem "My Death" z nadchodzącej
płyty. Więcej info wkrótce na www.vianocturna.com
The band’s
sophomore album entitled “Eternal Chaos” will be released in November by Via
Nocturna. The follow up to the 2010 “Death Syndrom – The Second Step To Hell”
consists of 40 minutes of intense black metal with ferocious sound and old
school songwriting.
“Eternal
Chaos” was recored in Roslyn Studio and engineered by Krzysztof Godycki. The
cover art was designed by Bartek Kurzok (Mort Douce, Strandhogg, Demonic
Slaughter and more).
The album
will be available as a jewel case CD limited to only 500 copies!
Below you
can listen to the track “My Death” from the upcoming album. More information
coming soon at www.vianocturna.com
Młody, ale prężnie działający od 2013 zespół z Krakowa. Na swoim koncie mają już sporą ilość lokalnych koncertów, udział w festiwalu, mini trase po południowej Polsce oraz ambitne plany na przyszłość, wliczając w to występy poza granicami oraz nagranie debiutu. Dorobili też się własnego piwa. Co proponuje nam Open Access na tej 4-ro utworowej EP-ce? W prostych słowach połączenie power metalu z folkiem, łączącego wpływy celtyckie i słowiańskie. Ważną rolę w aranżacjach odgrywają skrzypce, będące równoprawnym instumentem i budujące charakter muzyki Open Access. Pojawiają się również klawiszowe partie, ale służa tylko za tło lub wstęp do poszczególnych utworów. Odpowiedzialna za partie wokalne Marta, ma barwę głosu idealnie pasującą do muzyki, chociaż dla mnie osobiście czasami operuje w odrobinę za wysokich rejestrach i przydałoby się troche więcej takiego prostego rockowego kopa. Może też warto wprowadzić trochę męskich wokaliz? Utwory zarówno po polsku jak i po angielsku. Sumując, potencjał jest, czekam na płyte.
Już pierwsze takty wskazują, że możemy mieć doczynienia z materiałem nietuzinkowym, po którym możemy spodziewać się ciekawych zabiegów stylistycznych, które poszerzają i wykraczają po za doom metal. Pomimo tego, że jest wolno i to czasami nawet bardzo, to równocześnie dużo się dzieje w muzyce. Bo czego tutaj nie ma. Wolne jak walec riffy współgrają z ambientowo-industrialnymi klawiszami. Gdzie indziej gitary to zapędzają się w lekko zakręcone rejony aby w innym miejscu pięknym solem dodać odrobinę epickości. Niespodziewanie pojawia się saksofon czy pianino. Nie mniej dzieje się w wokalizach gdzie pełne bólu i żalu czyste partie wymieniają się z wścieklymi, nienawistymi krzykami, a pomiędzy nimi od czasu do czasu zabrzmi niewiasta lub zabrzmi złowrogi szept. Przez cały czas trwania płyty towarzyszą na uczucia żalu, samotności, wyobcowania, ale także nienawiści i złości. Muzyka nie jest łatwa w odbiorze, ale jest na tyle intrygująca, że warto zarezerwować sobie godzinę, kiedy nikt i nic nie będzie na rozpraszać, i zagłębić się w poszczególne kompozycje.
Zaskoczyła mnie ta płyta. Nie wiedziałem czego się spodziewać, kiedy wkładałem ją do odtwarzacza, a potem nie było mnie dla świata przez następne 53 minuty. Doom metal podany w klasycznej formie, nawiązującej do klasyki gatunku. Z pozoru proste, ale za to kapitalnie zaaranżowane gitary, fenomenalna sekcja, zróżnicowane wokale. Z umiarem dodane kościelne organy, żenskie wokale czy chóry. Inwokacje, monodeklamacje, dzwony. W rezultacie zanużam się w świecie okultyzmu, czarnych mszych, śmierci. Z upływem minut, z każdym kolejnym utworem atmosfera gęstnieje i zaczynam odnosić wrażenie, że śledzę jakąś historię. Lubie być tak zaskakiwany.
Death metal ze słonecznej Italii, gdzie spotykają się wpływy śmierć metalu z deszczowej Wielkiej Brytanii oraz zimnej Skandynawii z przewagą tych z północy. Mamy więc melodyjne i zakręcone riffy wymieniające się z cięższymi, marszowymi momentami. Basowy growl na przemian z prawie histerycznym krzykiem. Dominują szybkie tempa, a dwie stopy pracują prawie bez przerwy. Coś a'la At the Bolt lub Thrower the Gates. Dupy nie urywa, ale ujdzie. Swoją drogą, wciąż się zastanawiam, gdzie się kończy death metal a zaczyna deathcore.
WIECZNA CHWAŁA MIESZKAŃCOM I ŻOŁNIERZOM!!! WIECZNE POTĘPIENIE DOWÓDCOM...
63 dni chwały i bohaterstwa mieszkańców Warszawy i żołnierzy.
Dzisiaj krótki przegląd utworów nawiązujących do tych tragicznych wydarzeń z 1944 roku.
Na początek najważniejsza dla mnie płyta o Powstaniu czyli Lao Che "Powstanie Warszwskie" oraz pochodzący z niej utwór "Barykada". Nie wiem czy jest inna rockowa płyta, która bardziej oddaje klimat tamych dni. Dla mnie to wydawnictwo to niedościgniony wzór.
Armia - "Warszawskie Dzieci" czyli interpretacja dla mnie osobiście najbardziej wzruszającej piosenki powstańczej przez legende polskiego rocka.
Horytnica i "Orlęta Warszawy"
Forteca i "Elegia...(o Chłopcu Polskim)"
Również zagraniczne zespoły pamietają o tych wydarzeniach.
Marduk i "Warschau"
Holenderski Hail Bullets i "Warsaw Raising" - gdy Warszawa się wykrwawiała, nasi spadochroniarze z 1-szej Brygady walczyli o wolność Niderlandów. Ale to już inna historia...
To niespełna 30 minutowe demo przynosi nam klasyczny, old-schoolowy death/thrash metal. Intro, cztery utwory własne i The Exorcist z repertuaru Possessed, to części składowe tego wydawnictwa. Nisko nastrojone gitary, ciężkie, czasami pokręcone riffy, średnie tempa przeplatane z szybszymi partiami oraz połamane solówki. Wokal w zakresie growl prosto z trzewi - wrzask szaleńca. Pomimo nazwy oraz oprawy graficznej Brazylijczycy nie podążają ścieżką Nile zarówno w warstwie lirycznej jak i muzycznej. Przeszkadza mi produkcja, odbierająca mocy, ale w końcu jest to demo. Dużo bardziej drażni mnie to, że teksty nie zawsze wpółgrają z muzykę i część słów jest pomijana lub skracana, aby tylko wokale nadążyły za muzyką. Nie lubie takiego zabiegu i to nie tylko w przypadku Mummification. Podsumowując, pozycja dla maniaków starej szkoły... i tyle w temacie.