Ponieważ bramkę otwierano o 18:30, to przed Progresją byłem kilka minut później. Zakupiłem bilet i już po chwili znalazłem się na pięterku, oglądając stoisko z artykułami tekstylnymi i muzycznymi. W tym miejscu chciałbym pochwalić Progresje oraz Knock Out za organizacje. Dzięki temu, że bilety sprzedawano w środku oraz cała procedura sprawdzania odbywała się wewnątrz, kolejka posuwała się dość sprawnie, dzięki czemu oczekujący na wejście nie musieli marznąć w ten chłodny listopadowy wieczór. Chcę też podziękować Knock Out za postawę frontem do klienta i wyrozumiałość. Pełen profesjonalizm. Wracając do koncertu, to wspomniana wizyta na merchu zakończyła się zakupem ostatniej płyty Bloodthirst. Podszedłem do baru, zakupiłem zimnego Lecha (free) i czekałem na rozwój wydarzeń.
Parę minut po 19:00 na scenie zainstalowali się Poznaniacy z Bloodthirst, którym przypadła na tej trasie rola rozgrzewacza publiczności. Zaatakowali całkiem już liczne przybyłych widzów swoim bluźnierczym, antychrześcijańskim przesłaniem w postaci jadowitego thrash metalu nawiązującego do starej szkoły. Set był krótki, zaledwie 30 minutowy, ale te kilka kawałków, przerywanych różnymi mówionymi intrami, chyba spodobało się publiczności. Były oklaski, okrzyki, była tradycyjna wymiana uprzejmości w postaci "Napierdalać!" i "Sam napierdalaj!" czyli tradycyjna, miła, rodzinna atmosfera :). Teraz muszę znaleźć czas, aby przesłuchać płytę.
Kilka minut, a konkretnie 5, przed 20 na scenie pojawiła się Furia. Muzyka grupy wywarła na mnie olbrzymie wrażenie, od kiedy usłyszałem ją raz pierwszy raz, więc ciekaw byłem, jak sprawdza się ona na żywo. I muszę przyznać, że w takich okolicznościach dźwięki generowane przez Nihila i spółkę wkracza na nowy wymiar. Poprzez połączenie z dymem, grą oświetlenia, makijażami zespołu uzyskuje ona dodatkowego mistycyzmu. Hipnotyczne riffy i trans oddziaływają jeszcze bardziej na słuchacza, stąd większość osób głównie stała i wsłuchiwała się, kontemplując dźwięki płynące ze sceny i ożywiając się dopiero w przerwach między utworami, nagradzając zespół oklaskami. Sam Nihil, będący centralną postacią na scenie, ograniczał zresztą kontakt z publicznością do minimum, ale mi to akurat nie przeszkadzało, gdyż niepotrzebne gadki-szmatki mogłyby tylko zepsuć klimat. Cały set trwał dług gdzieś około 55-60 minut. Chętnie ponownie zobaczę Furie na żywo przy kolejnej nadarzającej się okazji.
Punktualnie o 21:15 na scenę wkroczyła gwiazda wieczoru, szwajcarski Samael. Ponieważ motyw przewodni koncertu był ogólnie znany, nie było więc zaskoczenia w temacie otwierającego utworu. Po dwóch utworach Vorph pochwalił się podstawową znajomością polskiego "Dobry Wieczór Warszawa!", "Jak się czujecie?!" i takie tam. Potem poleciała reszta "Opposite of Ceremony" w kolejności dokładnie takiej samej jak na płycie. Następnie poleciały utwory z okresu "Passage" w zwyż, czyli okres dla mnie zupełnie nie znany, gdyż swoją przygodę z Samael zakończyłem właśnie na Pasażu. Zespół dał całkiem przyzwoity show, dodatkowego klimatu dodawał Makro z połową twarzy pomalowaną na biało, a z drugą na czarno oraz diaboliczna bródka Vorpha, tak mi się jakoś kojarzył z diabłem w swoim wyglądzie :). Były zachęty do zabawy, na które publika reagowała owacyjnie, ogólnie kontakt na linii artysta-widz był dobry. Sam zespół też trochę ruszał się na scenie, a szczególnie Xytras, który za swoim zestawem syntezatorów i połowy perkusji, co chwile podskakiwał, wykonywał jakieś dziwne tańce, słowem rozsadzała go energia. Jedynym problemem było...nagłośnienie. Początkowo myślałem, że kiepsko słyszę przez stopery w uszach, ale na poprzednich dwóch zespołach nie miałem tego problemu. Niestety okazało się, że tym razem dźwięk nie był najwyższych lotów. Pomijając jednak ten mankament, miło było usłyszeć w końcu Ceremonie na żywo.
Podsumowując. Udany wieczór, ludzie dopisali, chociaż ścisku nie było. I tylko dwie drobne uwagi, poza wspomnianym nagłośnieniem, dlaczego nie było ciepłego jedzenia tym razem i czemu piwo free skończyło się w barze na sali już przed Samaelem :) ?