Ostatnie wpisy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Main Stage. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Main Stage. Pokaż wszystkie posty

29 lis 2015

KONCERT: BLOODTHIRST, FURIA, SAMAEL (28.11.2015 Warszawa Progresja Music Zone, Main Stage)


Ponieważ bramkę otwierano o 18:30, to przed Progresją byłem kilka minut później. Zakupiłem bilet i już po chwili znalazłem się na pięterku, oglądając stoisko z artykułami tekstylnymi i muzycznymi. W tym miejscu chciałbym pochwalić Progresje oraz Knock Out za organizacje. Dzięki temu, że bilety sprzedawano w środku oraz cała procedura sprawdzania odbywała się wewnątrz, kolejka posuwała się dość sprawnie, dzięki czemu oczekujący na wejście nie musieli marznąć w ten chłodny listopadowy wieczór. Chcę też podziękować Knock Out za postawę frontem do klienta i wyrozumiałość. Pełen profesjonalizm. Wracając do koncertu, to wspomniana wizyta na merchu zakończyła się zakupem ostatniej płyty Bloodthirst. Podszedłem do baru, zakupiłem zimnego Lecha (free) i czekałem na rozwój wydarzeń.


Parę minut po 19:00 na scenie zainstalowali się Poznaniacy z Bloodthirst, którym przypadła na tej trasie rola rozgrzewacza publiczności. Zaatakowali całkiem już liczne przybyłych widzów swoim bluźnierczym, antychrześcijańskim przesłaniem w postaci jadowitego thrash metalu nawiązującego do starej szkoły. Set był krótki, zaledwie 30 minutowy, ale te kilka kawałków, przerywanych różnymi mówionymi intrami, chyba spodobało się publiczności. Były oklaski, okrzyki, była tradycyjna wymiana uprzejmości w postaci "Napierdalać!" i "Sam napierdalaj!" czyli tradycyjna, miła, rodzinna atmosfera :). Teraz muszę znaleźć czas, aby przesłuchać płytę.



Kilka minut, a konkretnie 5, przed 20 na scenie pojawiła się Furia. Muzyka grupy wywarła na mnie olbrzymie wrażenie, od kiedy usłyszałem ją raz pierwszy raz, więc ciekaw byłem, jak sprawdza się ona na żywo. I muszę przyznać, że w takich okolicznościach dźwięki generowane przez Nihila i spółkę wkracza na nowy wymiar. Poprzez połączenie z dymem, grą oświetlenia, makijażami zespołu uzyskuje ona dodatkowego mistycyzmu. Hipnotyczne riffy i trans oddziaływają jeszcze bardziej na słuchacza, stąd większość osób głównie stała i wsłuchiwała się, kontemplując dźwięki płynące ze sceny i ożywiając się dopiero w przerwach między utworami, nagradzając zespół oklaskami. Sam Nihil, będący centralną postacią na scenie, ograniczał zresztą kontakt z publicznością do minimum, ale mi to akurat nie przeszkadzało, gdyż niepotrzebne gadki-szmatki mogłyby tylko zepsuć klimat. Cały set trwał dług gdzieś około 55-60 minut. Chętnie ponownie zobaczę Furie na żywo przy kolejnej nadarzającej się okazji.

Punktualnie o 21:15 na scenę wkroczyła gwiazda wieczoru, szwajcarski Samael. Ponieważ motyw przewodni koncertu był ogólnie znany, nie było więc zaskoczenia w temacie otwierającego utworu. Po dwóch utworach Vorph pochwalił się podstawową znajomością polskiego "Dobry Wieczór Warszawa!", "Jak się czujecie?!" i takie tam. Potem poleciała reszta "Opposite of Ceremony" w kolejności dokładnie takiej samej jak na płycie. Następnie poleciały utwory z okresu "Passage" w zwyż, czyli okres dla mnie zupełnie nie znany, gdyż swoją przygodę z Samael zakończyłem właśnie na Pasażu. Zespół dał całkiem przyzwoity show, dodatkowego klimatu dodawał Makro z połową twarzy pomalowaną na biało, a z drugą na czarno oraz diaboliczna bródka Vorpha, tak mi się jakoś kojarzył z diabłem w swoim wyglądzie :). Były zachęty do zabawy, na które publika reagowała owacyjnie, ogólnie kontakt na linii artysta-widz był dobry. Sam zespół też trochę ruszał się na scenie, a szczególnie Xytras, który za swoim zestawem syntezatorów i połowy perkusji, co chwile podskakiwał, wykonywał jakieś dziwne tańce, słowem rozsadzała go energia. Jedynym problemem było...nagłośnienie. Początkowo myślałem, że kiepsko słyszę przez stopery w uszach, ale na poprzednich dwóch zespołach nie miałem tego problemu. Niestety okazało się, że tym razem dźwięk nie był najwyższych lotów. Pomijając jednak ten mankament, miło było usłyszeć w końcu Ceremonie na żywo.

Podsumowując. Udany wieczór, ludzie dopisali, chociaż ścisku nie było. I tylko dwie drobne uwagi, poza wspomnianym nagłośnieniem, dlaczego nie było ciepłego jedzenia tym razem i czemu piwo free skończyło się w barze na sali już przed Samaelem :) ?  

13 lis 2015

KONCERT: HEROD, VOIVOD, NAPALM DEATH, OBITUARY, CARCASS (12.11.2015 Warszawa Progresja Music Zone, Main Stage)


Dzień przed koncertem doszło do małego zgrzytu, po tym jak zmieniła się godzina rozpoczęcia całej imprezy. Zmiana ta szczególnie dotknęła osoby spoza Warszawy, ale również cześć miejscowych zasygnalizowała, że ta decyzja krzyżuje im plany. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że ani Knock Out Productions a tym bardziej klub Progresja nie ponosiły żadnej winy za zaistniałą sytuacje. Decyzna ta bowiem została podjęta przez Tour Managera, który ma decydujące zdanie w kwestii rozkładu. Teraz jednak zajmijmy się tą przyjemniejszą stroną niniejszej relacji.


Do Progresji dotarłem kilka minut po 18. Pomimo wspomnianej zmiany, klub był już w większości zapełniony. Na scenie właśnie instalował się szwajcarski HEROD, któremu przypadło niełatwe zadanie otwarcie tego koncertu. Rozpoczeli po 18:15. Ich post-corowe dźwieki wymieszane z progresywnym sludge zdobyłu uznanie licznie już zebranej widowni. Zespół na scenie zachowywał się bez kompeksów, emanując wręcz zwierzęcą energią. Zagrali ok. 25 minut, prezentując 3 lub 4 utwory, a podczas ostatniego wokalista zeskoczył ze sceny i bawił się na płycie razem z publicznością. Musze przyznać, że zespół zaprezentował się z bardzo pozytywnej strony, co zostało decenione przez publiczność.


Po Szwajcarach na scenie zainstalowali się Kanadyjczycy z legendy progresywnego thrash metalu, czyli VOIVOD. Bez bicia się przyznaje, że nigdy fanem tego zespołu nie byłem, po prostu nie czuje ich muzyki. W klubie jednak było dużo osób, które przyjechały głównie dla tej zasłużonej kapeli. Sala wypełniła się wraz z pierwszymi  dźwiekami ze sceny. Koncert obserwowałem trochę z boku, ale musze przyznać, że panowie zagrali świetną sztukę. Dobry kontakt z publicznością, radość z gry, ale i bez tego zgromadzona publika zgotowała im gorące przyjęcie. Bardzo ciekawe dźwięki i może jednak któregoś dnia zaskoczy mi w głowie jakaś zapadka i się zainteresuje ich twórczością. Po 40 minutach Panowie zeszli ze sceny i zwolnili miejsce dla następnej legendy.


Tym razem legenda grind-core czyli NAPALM DEATH. Bez zbędnych ceregieli rozpoczeli "Apex Predator, Easy Meet" a potem już było tylko lepiej... no prawie. Zastępujący Mitcha John Cooke borykał się przez kilka pierwszych utworów ze sprzętem, który nie chciał współpracować. Przez moment problemy dopadły również Shane'a. Nie wpłyneły one jednak na ogólny odbiór koncertu. Barney szalał na scenie, która czasami wydawała się za mała dla niego. Poleciały utwory zarówno z ostatniej płyty jak i z debiutanckiego "Scum". Były więc "Scum", "The Kill" oraz "You Suffer", po którym Barney zażartował, że trzeba być skoncetrowanym. Koncerty ND to oczywiście również przekaz ideologiczny, skierowany w panujący obecnie porządek w świecie zachodnim. Było więc o samodzielnym myśleniu i świadomym zmienianiu siebie dla siebie, a przed "Suffer The Children" o tym, że po 25 lat od powstania tego utworu, w kościele wciąż jest to samo gówno co ćwierć wieku temu. Koncert zakończył "Siege the Power". Szkoda, że tylko 40 minut, ale takie prawa trasy.


Na ten koncert czekałem. Tyle razy, z różnych powodów przegapiłem wizyty Amerykanów w naszym kraju, że ten warszawski był dla mnie najważeniejszny z występów tego wieczoru. I ani przez sekunde nie byłem zawiedziony. Dla mnie była to najlepsza sztuka tego dnia, chociaż pewnie na subiektywną opinie wpływa moje nastawienie. Ciężkie, walcowate riffy uderzyły ze sceny z mocą huraganu. John zdzierał gardło aż miło, zamiatając swoimi nieprzeciętnie długimi piórami. Perkusja wbijała w podłoże. Były kawałki z najnoweszej płyty, były i z klasyków. Poleciały utwory z "Cause of Death" a na zakończenie "Don't Care" i "Slowly We Rot". 40 minut to za krótko i mam nadzieję, że znowu nas nawiedzą, tym razem jako headliner. Na marginesie - znajomy pije sobie spokojnie piwko przy barze, a tu nagle obok staje John.


Nadeszła pora na główne danie, dla większości, tego wieczoru. Na scenie zainstalowali się Brytyjczycy zafascynowani medycyną, a konkretnie chirurgią. I to dla nich przybyła dzisiaj bardzo licznie zgromadzona w Progresji publiczność. Z pierwszymi dźwiękami zaczęło się szaleństwo pod sceną. Latały nogi, ręce, puste lub niekoniecznie kubki. W przerwach pomiędzy utworami Jeff zagadywał publikę, w trakcie odgrywania zachęcał do zabawy. Z tyłu na ekranie przewijały się obrazy nawiązujące do tematyki jaką para się ten brytyjski zespół. Było mięso, narzędzia chirurgiczne, ciała, wisielcy. Co jakiś czas Jeff zachwalał piwo sygnowane nazwą jednego z polskich zespołów. Cały set trwał coś ponad 50 minut wraz z bisami. Mimo, że wielkim fanem Carcass nie jestem to musze przyznać, że koncert było bardzo udany, prawie jak Obituary.

Cóż moge więcej dodać. W trakcie tego wieczoru, premierę miało nowe piwo z nazwą Behemoth. Do Sacrum i Profanum dołączył Heretyk (lub Heretic). Można się było spotkać z zespołem, porobić zdjęcia itp. Niestety nie miałem okazji spróbować samego piwa, ale jak tylko pojawi się w moim ulubionym sklepie piwnym to się zaopatrze.

Tym razem ludzi było naprawde dużo, co odczuło się szczególnie przy wychodzeniu, kiedy wszyscy skierowali się w strone schodów. Tradycyjnie, jak to w Progresji bywa w trakcie dużych koncertów, serwowano nie tylko piwo, ale również posiłki ciepłe. Do wyboru gulasz i kurczak po chińsku. Ja skusiłem się na kurczaka. Stoisko z merchem nie wzbudziło zbyt dużego zainteresowania z mojej strony, ale musze przyznać, że ceny na ubrania nie były zbyt wygórowane. No może poza czapką Obituary za 110pln. Ale koszulka za 70pln czy bluza za 120-150pln to nie jest chyba tak dużo. Zaskoczyła mnie cena płyty heavy metalowego projektu Shane'a z ND. 50pln to moim zdaniem jednak troche dużo.

Do domu wróciłem zadowolony i naładowany pozywtyną energią.