Z przyczyn niezależnych od organizatora niestety ominął mnie występ izraelskiego Shredhead. Proza życia. W klubie pojawiłem się ok. 19:00. Przed wejściem nie było kolejki, więc proces biletowania poszedł bardzo sprawnie. Szybkim krokiem udałem się na główną salę, gdzie dotarłem
kilka minut przed tym, jak pierwsze dźwięki zagrał australijski piewca tradycyjnego thrash metalu - Desecrator.
Zanim to jednak nastąpiło, zdążyłem zakupić jeszcze firmowe piwo Progresji - rzemieślniczy trunek, z wyraźnie podkreśloną goryczką - i kiedy odwracałem się od w stronę sceny, przed oczami mignął mi biegnący w jej kierunku z gitarą osobnik. Co jest? Spóźnił się na własny koncert? Był w kiblu? Otóż nie. Okazało się, że frontman Desecrator brzdąkając na gitarze, zachęcał ludzi w holu do wejścia na salę. Częściowo mu się udało, chociaż zebranej pod sceną publiki tłumem bym nie nazwał. Desecrator to drugi australijski zespół, który było dane mi widzieć w przeciągu kilku dni. I podobnie jak w przypadku King Parrot, ponownie uderzyły mnie luz i swoboda bijąca od muzyków. Widać było, że chłopaki dobrze się bawią i swoją pozytywną energią zarazili nieliczną jeszcze publiczność. Było robienie min, konferansjerka, "strzelanie" z gitar. Wprawdzie trudno powiedzieć o muzyce Australijczyków, że jest oryginalna, ale co z tego skoro czerpią radochę z jej grania, potrafią przekazać te fluidy ludziom pod sceną i dzięki niej mają okazję zwiedzić kawałek świata. Na marginesie był to drugi występ Desecrator w Polsce. Było szybko, z energią i kopem. Występ trwał około 30 minut.
Wykorzystując przerwę na scenie udałem się na stanowisko z merchem w nadziei zakupu zimowej czapki Overkill. Niestety wyszły 3 dni wcześniej, a na szalik nie miałem ochoty. Chyba tour manager nie przewidział jaki towar może być chodliwy w miesiącach jesiennych. Na osłodę stałem się właściciel CD Desecrator sygnowanym przez wokalistę - patrz zdjęcie obok.
Po żywiołowych Australijczykach przyszedł czas na najcięższy, jeśli nie na świecie to przynajmniej na tej trasie, zespół - Crowbar. Termin "najcięższy" nie odnosi się tylko dźwięków, jakie zaserwowała nam czwórka z Nowego Orleanu. Crowbar jest jak radziecki czołg ciężki KW-2. Może są powolni i niezbyt ruchliwi na scenie, ale jak przypierdolą, to nie ma już co zbierać. Z ręką na sercu przyznam, że był to mój pierwszy poważny kontakt z muzyką Amerykanów, ale to, co usłyszałem, prawie wyrwało mnie butów. Ciężki riffy, masywne brzmienie i wściekły wokal, spowodowały, że ciary co chwilę szły po plecach. Czym prędzej muszę nadrobić moje zaległości w stosunku do tych protoplastów sludge i stonera. Występ nie tylko mi przypadł do gustu. Publiczność żywiołowo reagowała na kolejne kawałki i teksty Kirka, co wprawiało muzyków w coraz lepszy nastrój. Panowie zagrali 9 utworów, a cały występ trwał trochę ponad 60 minut.
Nastąpiła dłuższa przerwa, podyktowana koniecznością przygotowania sceny pod główną gwiazdę wieczoru. Tuż przed 21:30 scena rozbłysła migającymi światłami i rozpoczęło się ponad godzinne szaleństwo. Overkill rozpoczął od Armorist, który gładko przeszedł w Rotten to the Core. Potem usłyszeliśmy kombinacje nowszych i tych starszych kompozycji. Było odśpiewane chóralnie In Union We Stand oraz Feel The Fire z debiutu. Amerykanie zaprezentowali także utwór z nadchodzącej płyty. Przed bisami dostaliśmy jeszcze Emerald z repertuaru Thiz Lizzy. Na deser poleciały Ironbound i Elimination. Nie zabrakło oczywiście kultowego Fuck You. Mimo upływających lat Overkill wciąż prezentuje się jak wulkan energii na scenie, chociaż momentami widać u było Blitza zmęczenie. Pomimo tego tryskał wprost humorem i co chwilę zagadywał publikę. Pozostali muzycy nie pozostawali w tyle, pokrzykując do fanów i żwawo poruszając się po scenie (oczywiście poza perkusistą, co za niewdzięczna rola ;)). Koncert zakończył się przed 23. Pozostawił u mnie trochę niedosytu w temacie repertuaru. Po cichu liczyłem, że dane mi będzie usłyszeć E.vil N.ever D.ies oraz Old School. No nic, nie można mieć wszystkiego. Teraz muszę doprowadzić gardło do porządku, gdyż z jakiegoś dziwnego powodu dopadła mnie lekka chrypka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz