Wydawca: Solitude Productions
Kiedy widzę wydawnictwo sygnowane znakiem Solitude Productions, to już mniej więcej wiem czego mam się spodziewać. Ta rosyjska wytwórnia od lat specjalizuje się w muzyce klimatycznej i raczej wolniejszej niż szybszej. Nie inaczej jest w przypadku nowego albumu kanadyjskiego
Towards Darkness, który ukazał się 27 marca tego roku pod skrzydłami wspomnianego właśnie wydawcy.
Zespół istnieje od 2001 roku, ale nie rozpieszcza zbytnio swoich fanów, i analogicznie do muzyki, którą gra, nie spieszy się z wydawaniem nowej muzyki. Tetrad to dopiero trzeci album, a pozostałe zostały wydane w latach 2007 i 2012. Dla mnie jest to pierwszy kontakt z muzyką Kanadyjczyków. Jak już wspomniałem we wstępie, wiedziałem czego mniej więcej mam się spodziewać, plus rzuciłem okiem na Metal Archives i już wszystko było jasne, tzn. ciemne, znaczy mroczne. Chociaż nie do końca. Według MA teoretycznie w słuchawkach miał popłynąć funeral doom metal, co jest zgodne z linią wydawcy, a jednak dźwięki na płycie wychodzą poza granice tego gatunku i nie należy nastawiać się na wyłącznie posępne i ciągnące się niczym korowód pogrzebowy dźwięki. Początek płyty to raczej death/doom, który z czasem przechodzi w coraz bardziej hiobowe nuty i dopiero dwa ostatnie kawałki przetaczają się jak kondukt żałobny. Oczywiście żadna z kompozycji szybkością nie grzeszy. Na dodatek nie usłyszymy tutaj typowego grobowego, mruczącego wokalu, w zamian teksty wyśpiewuje głos bardziej charakterystyczny dla sludge metalu czy hard core, z którego emanują żal i cierpienie. Nastrój budują subtelne ukryte w tle klawisze, które wraz z nieodzownymi akustykami dodają muzyce głębi, a także różne odgłosy typu pojękiwania. Chropowate, nieco brudne brzmienie dodaje całości surowego klimatu.
Ostatecznie otrzymujemy niecałe trzy kwadranse ciekawej kombinacji, która może wpędzić w lekką melancholię.
Towards Darkness, który ukazał się 27 marca tego roku pod skrzydłami wspomnianego właśnie wydawcy.
Zespół istnieje od 2001 roku, ale nie rozpieszcza zbytnio swoich fanów, i analogicznie do muzyki, którą gra, nie spieszy się z wydawaniem nowej muzyki. Tetrad to dopiero trzeci album, a pozostałe zostały wydane w latach 2007 i 2012. Dla mnie jest to pierwszy kontakt z muzyką Kanadyjczyków. Jak już wspomniałem we wstępie, wiedziałem czego mniej więcej mam się spodziewać, plus rzuciłem okiem na Metal Archives i już wszystko było jasne, tzn. ciemne, znaczy mroczne. Chociaż nie do końca. Według MA teoretycznie w słuchawkach miał popłynąć funeral doom metal, co jest zgodne z linią wydawcy, a jednak dźwięki na płycie wychodzą poza granice tego gatunku i nie należy nastawiać się na wyłącznie posępne i ciągnące się niczym korowód pogrzebowy dźwięki. Początek płyty to raczej death/doom, który z czasem przechodzi w coraz bardziej hiobowe nuty i dopiero dwa ostatnie kawałki przetaczają się jak kondukt żałobny. Oczywiście żadna z kompozycji szybkością nie grzeszy. Na dodatek nie usłyszymy tutaj typowego grobowego, mruczącego wokalu, w zamian teksty wyśpiewuje głos bardziej charakterystyczny dla sludge metalu czy hard core, z którego emanują żal i cierpienie. Nastrój budują subtelne ukryte w tle klawisze, które wraz z nieodzownymi akustykami dodają muzyce głębi, a także różne odgłosy typu pojękiwania. Chropowate, nieco brudne brzmienie dodaje całości surowego klimatu.
Ostatecznie otrzymujemy niecałe trzy kwadranse ciekawej kombinacji, która może wpędzić w lekką melancholię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz