Kraj: Polska
Wydawca: Dormant Dissident
Namiary: https://www.facebook.com/DormantDissident
W grudniu 2016 ukazał się debiutancki album Knightmares zielonogórskiej grupy Dormant Dissident. I bez owijania w bawełnę napiszę, że jest to debiut przynajmniej udany. Wprawdzie płyta nie rozpoczyna się wg hitchcock'owskiej zasady, że najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie
już tylko rośnie, ale też nie jest to przypadek, gdy na otwarciu dostajemy obuchem, a potem wieje nudą. Na tym albumie emocje narastają spokojnie, z pewnymi przestojami, aż do efektywnego finału. Do rzeczy.
Album otwiera szybki i przebojowy Son of Lighting, który sprawdza się w roli otwieracza, dając słuchaczowi przedsmak tego, co może się dziać później. Po nim następuje łączący w sobie heavy metalową melodykę i thrash metalową agresję S.M.D. z chóralnie wykrzyczanym refrenem. Przechodzi on gładko w równie mocny, chociaż pozbawiony już thrashowej zadziorności Curse of the Mirrors. Dorment Dissident rozpoczyna się spokojnym, akustycznym wstępem, który po chwili przechodzi w galopujące partie rodem z Iron Maiden. Przebojowy kawałek, który musi się świetnie sprawdzać na koncertach. Za sprawą Hangman's Dance, głównie z racji refrenu, na krótką chwilę zapuszczamy się w hard rockowe rejony. Queen of the Night to w moim odczuciu najsłabszy kawałek na płycie. Pomimo powrotu na łono heavy metalu brakuje mi w nim emocji, szczególnie w refrenie. W rezultacie utwór dłuży mi się i nie ratuje go nawet klimatyczna, mroczna końcówka. Na szczęście już z kolejnym utworze wracamy na właściwe tory. I'm Alive, bo o nim mowa, ze swoim smutnym i tragicznym w wymowie tekstem o odrzuconych weteranach, jest najpoważniejszym utworem na płycie. Z powagą słów współgra muzyka, która buduje napięcie i dramaturgię. Koniec jest bardzo wymowny. Wretched Efforts to ballada. Czy naprawdę na każdej płycie heavy metalowej musi być spokojny kawałek? Przyznam jednak, że ma klimat i podobają mi się podwójne wokale w refrenie. Nadszedł czas na danie główne, czyli The King Will Come. Monumentalna, z umiarkowanym patosem, rozbudowana kompozycja, w której wokalista daje nam poznać swoje możliwości, szczególnie w refrenach. Przyznam, że przy tym kawałku ciary poszły po plecach. Na deser dostajemy bonus w postaci symfonicznej wersji Dormant Dissident. Naprawdę dobrze zaaranżowane orkiestralne partie dodały temu utworowi majestatu i jeszcze większej dynamiki.
Przyznam się, że kiedy pierwszy raz włożyłem płytę z Knightmares, swoją drogą ciekawa gra słów, do odtwarzacza i zobaczyłem 59 minut na wyświetlaczu, to miałem pewne wątpliwości czy to aby nie za długo. Okazało się, czas minął niepostrzeżenie. Czerpiąca pełnymi garściami z NWOBHM, zapożyczeń z Iron Maiden nie da się nie słyszeć, oparta na znanych patentach i okraszona niezliczoną ilością solówek oraz surowym brzmieniem muzyka, sprawia, że upływu czasu prawie się nie zauważa. Płyta jest przykładem na to, że prostymi, sprawdzonymi sposobami można osiągnąć wyśmienity efekt.
Pierwszy raz widzę, ale z ciekawości sprawdzę :D
OdpowiedzUsuńDD jest relatywnie nowy :). Na koncie mają jeszcze demo z 2013 zatytułowane DDemo.
Usuń