Debiutanckie, 3-utworowe demo Francuzów, prezentuje nam sprawnie odegrany progresywny death metal. Usłyszymy trochę technicznego grania, kilka zakręconych popisów, szybkie riffy. Growl przeplata się z opętańczym wrzaskiem. Moją uwagę przykuł szczególnie ostatni "Phoenix Resurrection", w którym agresja i ciężar niespodziewanie oddają pole mrocznej atmosferze, która następnie gładko przechodzi w porządne łojenie.
Nie pamiętam czy już wspominałem, ale mam słabość do kapel, które prezentują swoje teksty w innych językach niż angielski. A ponieważ teksty Stillnes są w ich ojczystym języku, więc pierwszy plus zostaje zaliczony. Ale teksty po hiszpańsku to nie wszystko. "Sin destino" to drugi album hiszpańskiego kwartetu. Słyszymy na nim klasyczny thrash metal utrzymany w średnich i szybkich tempach. Muzyka ma w sobie furie, jest ostra i ciężka, ale równocześnie melodyjna. Kolejny plus daje za agresywny wokal obdarzony chrypką dodającą mu mocy i uroku. W sumie nie ma za bardzo czego się czepiać i szukać dziura w całym. Przyzwoita metalowa płyta, przy której można napić się piwa i dobrze się bawić machając łbem. No i ten hiszpański...
Dziwna to płyta i intrygująca zarazem. Uslyszymy zarówno szybkie thrashowe riffy jak i fragmenty podchodzące pod stoner czy też momenty, które swoją melodyką nawiązują do heavy i power metalu a nawet hard rocka lat 60/70. Mamy klimatyczne partie odegrane na basie, czasami zabrzmi solo z wpływami orientalnymi. Wokalista doskonale wpasowałby się w klimaty hardcore-punk, ale growlem też zarzuci lub wejdzie w wyższe rejestry. Wbrew pozorom ten mix trzyma się kupy i im dłużej słucham tej płyty tym bardziej mi się ona podoba i za każdym razem coś nowego w niej odkrywam. Na minus tego wydawnictwa zapisałbym wybrane partie wokalne, które brzmią czasami płasko oraz bezpłciowo i nie pasują mi do reszty muzyki.
Czy w thrash metalu da się jeszcze coś nowego wymyśleć? Jestem skłonny twierdzić, że nie bardzo. Pytanie tylko, czy koniecznie każda nowa płyta, każdy nowy zespół musi koniecznie wnosić coś nowego do danego gatunku? Szczególnie jeśli to co proponuje dany zespół ma ręce i nogi? A takie właśnie są dźwięki proponowane przez kanadyjski Reanimator na ich druguej płycie. Próżno szukać tu nowatorskch patentów i zagrań, które nadadzą gatunkowi nowy, rewolucyjny kierunek. A z drugiej strony muzyka Kanadyjczyków jest całkiem miła dla ucha. Połączenie ostrych i ciętych riffów, szybkiej perkusji, agresywnego wokalu oraz cholernie fajnego basu i przyprawienie tego wszystkiego rockową melodią oraz radością z gry stworzyło album, który fanom thrashu i nie tylko powinien przypaść do gustu. To, co naprawde podoba mi się w muzyce Reanimator, a także u większości innych kapel tak zwanej drugiej fali thrash metalu, które miałem przyjemność usłyszeć, jest szczerość płynąca z muzyki oraz bijące z niej serce do grania.
Czarne chmury zasnuły wieczorne niebo nad stolicą i mrok za oknem co chwilę rozświetlają błyski piorunów, a do uszu raz po raz dochodzą pomruki gromów. Czyż można wyobrazić sobie lepszy momet na zaznajomienie się z najnowyszm albumem Zorormr? Raczej nie, szczególnie że muzyka zaprezentowana przez Molocha na tym albumie jest zacna, aby nie powiedzieć...przebojowa - nie wiem czy wypada użyć tego słowa w stosunku do black metalu. Świetnie zaaranżowane kompozycje, w których ciężar i mrok przeplatają się z wpadającymi w ucho melodiami. Średnie tempa przechodzące w skoczne momenty, hipnotyczne gitary, heavy metalowe solówki, umiejętnie dozowane emocje i atmosfera oraz brzmienie, które wywołuje ciary na plecach. Ta płyta to black metalowy majstersztyk, który może przypaść do gustu nie tylko wyznawcom czarnej sztuki.
Stary, klasyczny death/thrash. Czy trzeba czegoś więcej na skołatane dniem codziennym nerwy? Cięte thrashowe riffy, growlujący wokal i wtórująca im sekcja. Thrashowo-punkowa melodyka miesza się z death metalowym ciężarem.Toczące się jak walec riffy, przechodzą zgrabnie w techniczne łamańce na gryfie a wokalista od czasu do czasy wychodzi po za growl i zapodaje na punkowo-corową nutę. Teksty obracają się wokół szeregu spektakularnych tematów obejmujących zarówno wątki religijne, a właściwie anty-religijne, jak i opowieści dziwnej treści o gnijących ciałach. Przybrudzone, ale selektywne brzmienie, nadaje jeszcze większego uroku muzyce. Tak więc jeśli lubisz old-schoolowe granie, to ta płyta jest dla ciebie. A jeśli nie lubisz? To też jest dla ciebie.
Czwarta płyta stołecznego Riverside to kolejny krok naprzód. Porównując do porzednich wydawnictw jest to chyba najtrudniejszy w odbiorze, ale i najbardziej zróżnicowany materiał, a szczególnie jego pierwsza część, gdzie pierwsze dwa utwory to dynamiczne zmiany tempa, dużo technicznego grania, eksperymenty z różnymi barwami głosu. Oczywiście tradycyjnie atmosferę budują syntezatory z niezastąpionymi hammondami na czele. Trzeci utwór to właściwie trylogia i jest on pomostem do drugiej części albumu. Dwa ostatnie utwory są już spokojniejsze, z większą dawką melancholii oraz wycieczkami w kierunku rocka progresywnego lat 60-tych i 70-tych. Podsumowując - kolejna porcja muzyki na najwyższym poziomie.
Ten album jest Zły. Ten album jest bluźnierczy. Ten album to esencja tego, czego szukam i oczekuje w black/death metalu. Ostre, mięsiste riffy łamiące krzyż, potężna sekcja miażdżąca kości, wściekły wokal wykrzykujące obrazoburcze teksty.Szybkość i agresja od pierwszego taktu do ostatniej sekundy, a równocześnie melodia przemycona w tej ścianie dźwięku. Nienawiść i jad sączące się z głośników. Nie ma litość, Infernal War jeńców nie bierze. Słychać, że muzycy nie próżnowali przez ostatnie 8 lat. Utwory są dopracowane na ostatni guzik, a sama produkcja powala na glebe. Płyta trwa tyle ile powinna, nie za krótko i nie za długo. Mam nadzieję, że ten album zostanie dostrzeżony i będzie okupował podsumowania 2015 w opiniotwórczych, tematycznych periodykach nie tylko w Polsce, gdyż Infernal War na to zasługuje, bo Axiom to kawał porządnego metalu.
Nie będe ściemniał, że na nową płytę Helloween czekałem z drżeniem rąk w trakcie bezsennych nocy, ale jak tylko krążek pojawił się na rynku od razu znalazł się w mojej płytotece. A to dlatego, że jakoś nie zdarzyło mi się być zawiedzionym muzyką proponowaną przez tą zasłużoną kapelę. Mieli wzloty i upadki ale jednak poziom trzymali. A jaka jest na to nowa płyta? Po pierwsze...to jest Helloween. Nie oszukujmy się, że usłyszymy coś nowego, ale chyba już nikt nie oczekuje w tym przypadku rewolucji stylistycznych - przynajmniej ja na to nie liczę i nie chce tak naprawde. Po drugie...na nowej płycie Niemcy uderzają z dynamicznymi kompozycjami. Już od pierwszych taktów energia wprost wylewa się z odtwarzacza. Tempo spada gdzieś w okolicach ósmego utwory, gdyż obowiązkowa ballada musi być, ale po niej szybko (dosłownie) wracamy na wcześniej obrane tory. Po trzecie...jest to cholernie przebojowy album pełen melodii wpadających w ucho już po pierwszym przesłuchaniu. Przebojowy nie znaczy cukierkowy, gdyż równocześnie kompozycje są relatywnie ciężkie oraz przestrzenne. Tak naprawdę wszystkie utwory nadają się do tego aby odegrać je na żywo... włącznie z bonusami z wersji digipack. Czy jest to więc najlepszy album Helloween? Na to pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć. Myśle, że fani będą ukontentowani, a kilka osób mających do tej pory alergie na twóczość Niemców, może jednak przekona się do ich dokonań.
Pierwsze sekundy i pierwsze skojarzenia z późną Metallicą, a to głównie za sprawą wokalisty, którego barwa głosu, w niektórych momentach kojarzy mi sie z Hetfieldem. Nie jest to bynajmniej zarzut i abstrahując od tego podobieństwa śpiewak Square Moon świetnie sobie radzi zarówno w czystych partiach jak i w bardziej agresywnych rockowych fragmentach, a na typowych growlu kończąc. Jeśli zaś chodzi o muzykę to po wspomnianym pierwszym utworze zespół kieruje się w rejony klimatycznego i progresywnego grania. Usłyszymy więc pełen przekrój gatunkowy, zaczynając od lekkich prog-rockowych mementów, poprzez ostre rockowe granie, a na ciężkich, prawie death/doomowych fragmentach kończąc. Te wszystkie elementy ujęte są w wielowątkowych kompozycjach ze zgrabnymi przejściami pomiędzy jednym i drugim tematem, a które potrafią dodatkowo zaskoczyć kilkoma ciekawymi patentami. I szczerze mówiąc/pisząc, taka mozaika gatunkowa przypadła mi do gustu.