Wydawca: Mara Productions
Namiary: https://www.facebook.com/Patricide-band-2063304213768843/
Tekst ten miałem w planach napisać wcześniej, ale jak to z planami bywa, uległy one drastycznej zmianie. Przez ostatnie dwa tygodnie miałem taki kocioł, że ostatnie, o czym myślałem, to przelewanie swoich myśli na słowa. Dopiero końcówka długiego, sierpniowego weekendu pozwoliła mi na złapanie oddechu i skreślenie tych
kilku słów o debiutanckim wydawnictwie Patricide.
Na płytę czekałem od momentu, kiedy to Baron (m.in. Elegis, ProFanatism) podesłał dwa promujące je kawałki. Nie będę ukrywał, że dały mi one porządnie w łeb i narobiły smaka. Teraz kiedy wydany 20 lipca nakładam Mara Productions album Capitis Capri Sancti, kręci się w odtwarzaczu, wiem, że warto było czekać.
Na płytę składa się 9 kompozycji, z czego pięć to utwory, które miały być wydane jako demo w 1993, trzy są nowymi kompozycjami, a całość zamyka cover Sacrilegium. Nadmienię tylko, że demo z 1993 miało składać się z 9 kawałków, z których udało się odzyskać właśnie piątkę, z którą możemy się zapoznać na Capitis Capri Sancti. Ponieważ zostały one ponownie zarejestrowane, to gdyby nie informacja na wkładce, nie dałoby się odróżnić ich od nowej trójki. Świadczy to o spójności materiału na Capitis Capri Sancti, a także o potencjale, jaki tkwił w Patricide 25 lat temu.
Bo to, co słyszmy w ciągu 46 minut trwania albumu, to dźwięki, obok których trudno jest mi przejść obojętnie. Otrzymujemy klasyczny do bólu death metal. Miażdżące i gruchoczące wszystko, co stanie im na przeszkodzie riffy, potężny growlujący wokal, młócąca i wybijająca miarowe rytmy perkusja oraz mocarny i bas, za który odpowiadał drugi oryginalny członek Patricide - Mantas. Miarowe rytmy nie oznaczają wcale, że muzyka jest jednostajna. Tempo utworów w sposób ciągły ulega zmianie. Jest szybko, potem wolno, następnie znów dynamicznie przyspiesza, ale wszystko odbywa się płynnie, wręcz harmonicznie. Także wokale nie ograniczają się groźnych ryków, ale czasami pojawi się jakaś mono deklamacja czy głosy przepuszczone przez efekty. W solówkach oraz samych riffach zawarte są melodie wpadające w orientalną, czy też rytualną nutę i nadające całości złowieszczej i mrocznej atmosfery. Potęgują ją polskie teksty, nad którymi momentami wydaje mi się, że wyczuwam ducha starego Kat.
Jak dla mnie Capitis Capri Sancti nie ma słabych punktów. Płyta doskonale sprawdziła się jako odskocznia od codzienności, a moc i energia z niej płynąca pozwoliła mi naładować baterie przed nadchodzącym tygodniem i wyrzucić z siebie wszelkie złe emocje. Ze słuchawkami na uszach, w ciemnościach i z zimnym piwem w ręku dałem się ponieść muzyce i na te trzy kwadranse zapomnieć o świecie wokół. Szkoda, aby taka płyta przeszła bez echa. Zachęcam do zapoznania się z Capitis Capri Sancti i to nie tylko fanów death metalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz