Nowy rok zaczynam od mocnego uderzenia, czyli ostatniej płyty amerykańskiego Godsmack zatytułowanej 1000hp, która ukazała się w 2014 roku. Jest to już bodajże siódmy długograj grupy, a moja przygoda z tym zespołem zaczęła się w okolicach 1999 roku, kiedy pierwszy raz usłyszałem
No proszę, oto w moje lepkie łapy wpadło kolejne wydawnictwo sygnowane logiem Godz ov War, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Jest nim debiut amerykańskiego kwartetu o wdzięcznej nazwie Pig's Blood, zatytułowany po prostu Pig's Blood. Dla porządku dodam, że ukazał się on
Czwarty album zespołu z New Jersey to w moim prywatnym rankingu najlepsza płyta amerykanów. Każdy z dziewięciu utworów emanuje posępnym klimatem i niezmiennie od ponad 20 lat wywołuje u mnie ciarki, niezależnie czy są to szybkie, jadowite kompozycje pokroju Elimination i I hate, czy powolne, ciężkie, niemal doom metalowe Playing with Spiders/Skullkrusher i Who Tends the Fire, balladowy kawałek tytułowy czy też wywołujący grozę, zamykający płytę E.vil N.ever D.ies.
Podchodziłem do tej płyty bez specjalnego ciśnienia. Na półce przeleżała od dnia premiery, aż do teraz. Ostatecznie okazało się, że jest to całkiem dobry album, poza koszmarną okładką i oprawą graficzną, na którym są zarówno szybsze, prawie thrashowe fragmenty, jak i ciężkie, powolne momenty. Nie przeszkadza mi nawet długość krążka, który trwa prawie 80 minut. Nic nowego na niem nie usłyszymy, ba niektóre patenty kojarzą się z wcześniejszymi nagraniami, ale bądźmy szczerzy Panowie już nic nie muszą nowego wymyślać, swoje już dawno zrobili i teraz na luzie, który zresztą słychać, mogą nagrywać co im serce dyktuje.
Gdyby ktoś zapytał mnie, czym jest ciężka muzyka, bez wahania puściłbym takiej osobie dziesiąty album Obituary. Gdyby dźwięki można było zmaterializować, to soczyste brzmienie tej płyty, niczym walec miażdżyłoby i wgniatało w podłoże wszystko na swojej drodze, a miarowe. motoryczne, potężne riffy, przemieliłyby na pył każdą napotkaną przeszkodę. Do tego dochodzi jedyny w swoim rodzaju, maniakalny, pełen wściekłości i furii zwierzęcy ryk Johna T. Trochę przeszkadzają mi, niektóre zbyt melodyjne solówki, ale cieszy zwyżkująca forma weteranów death metalu.
Trails of Kozmic Dust to drugi album w dorobku amerykańskiego trio, które za sprawą swojej muzyki cofa nas w lata 70. ubiegłego stulecia. Płyta ukazała się 11 marca nakładem Totem Cat Records.
Overkill to jedna z tych kapel, których wydawnictwa łykam jak młody pelikan, mając prawie 100% pewność, że dostanę to, czego oczekuje. Nie inaczej było przy okazji wydania The Grinding Wheel. Nakręcony zeszłorocznym koncertem w stołecznej Progresji oczekiwałem tego wydawnictwa i
Nie będę się rozpisywał. Koń jaki jest, każdy widzi. W lutym tego roku Immolation wydało nakładem Nuclear Blast swój dziesiąty album, który ma duże szanse na okupowanie wszelakich rocznych podsumowań zarówno dotyczących bezpośrednio death metalu, jak i tych obejmujących
Olbrzymia ilość materiału sprawia, że duża część wydawnictw nie miała szansy zostać opisana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które niestety nie załapały się na recenzję. Miłego słuchania.
Olbrzymia ilość materiału sprawia, że duża część wydawnictw nie miała szansy zostać opisana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które niestety nie załapały się na recenzję. Miłego słuchania.
Olbrzymia ilość materiału sprawia, że duża część wydawnictw nie miała szansy zostać opisana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które niestety nie załapały się na recenzję. Miłego słuchania.
2016 się skończył, a wciąż olbrzymia ilość materiału nie miała szansy zostać przesłuchana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które nie załapały się na recenzję.
2016 się skończył, a wciąż olbrzymia ilość materiału nie miała szansy zostać przesłuchana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które nie załapały się na recenzję.
2016 się skończył, a wciąż olbrzymia ilość materiału nie miała szansy zostać przesłuchana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które nie załapały się na recenzję.
Testament, jeden z tych zespołów, który towarzyszy mojej przygodzie z muzyką od samego początku, i którego płyty kupowałem w ciemno, będąc pewien, że dostanę to, czego oczekuję. Nie przypominam sobie płyty, na której dźwięki tworzone przez piątkę Amerykanów zeszłyby poniżej pewnego poziomu, a nawet jeśli mam jakieś "ale" to i tak, do każdego albumu Testament wracam z przyjemnością.
I ta sytuacja na pewno nie ulegnie zmianie przy okazji Brotherhood of the Snake, 10. albumie ekipy dowodzonej przez niezmordowanego Chucka Billyego. Lata lecą, a panowie wciąż tną ten swój potężny thrash metal, bez odznak najmniejszej zadyszki. Mięsiste, siarczyste riffy, pełne finezji solówki Alexa i Erica oraz wbijająca w ziemię sekcja pod postacią bombardującej perkusji i miażdżącego basu. W wokalach ponownie dominuje melodyjny, ekspresyjny głow Chucka, a kiedy trzeba, pojawia się rasowy ryk, wspomagany momentami przez wrzask Petersona.
Duet Billy/Peterson, Alex Skolnick miał tym razem swój udział w komponowaniu tylko dwóch utworów, zaserwował nam 45 minut muzyki kipiącej testosteronem, dynamicznej i buzującej energią. Każdy z 10 utworów to dynamit, roznoszący w proch otoczenie, a równocześnie naznaczony charakterystyczną, testamentową melodyką i przebojowością. I tak jak dwie poprzednie płyty miały swoje słabsze momenty, tak na Brotherhood of the Snake, takowych się nie dopatruje. Na dzień dzisiejszy jest to dla mnie jedna z najlepszych o ile nie najlepsza płyta Testament.
2016 się skończył, a wciąż olbrzymia ilość materiału nie miała szansy zostać przesłuchana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które nie załapały się na recenzję.
2016 się skończył, a wciąż olbrzymia ilość materiału nie miała szansy zostać przesłuchana. W związku z tym uruchamiam dział Shorty, w którym przedstawiam materiały, które nie załapały się na recenzję.